Grycan kręci lody za miliony

zbigniew grycan

Siedząc przy kawie w lodziarni na Chmielnej w Warszawie pytamy Zbigniewa Grycana, ile właściwie zarabia na swoich lodach. Nie odpowiedział. – Pieniądze są dla mnie mało ważne. Odkąd zostałem prywaciarzem, praktycznie żyję cały czas na tym samym dość wygodnym poziomie. Chciałem mieć dużą firmę i proszę bardzo. Mam. W komunie miałem mercedesa beczkę, a teraz też nie narzekam – powiedział Grycan, wskazując za zaparkowaną przy kawiarni czarną limuzynę mercedesa. – Nie szaleję, wymienię na nowy za parę lat – dodaje. 

Nieważne czy była to S czy E klasa. W każdym razie dzisiaj Grycan może jeździć nawet rolls-roycem. Według świeżutkiego sprawozdania finansowego jego firmy: Lodziarnie Firmowe (pod tą nazwą funkcjonuje zarówno fabryka lodów w Wiązownej pod Warszawą, jak i licząca ponad 100 punktów handlowych sieć lodziarni). Wynika z niego że w 2012 r. Grycan sprzedał lody za 164,5 mln złotych, a do tego podwoił zyski, na czysto zarabiając 22,5 mln zł. Zbigniew Grycan wie jak kręcić lody. Z warszawskiej, luksusowej i trochę drogiej marki lodów wyrasta na potentata rynku w całej Polsce. Oznacza to, że po Algidzie, Nestle i polskich lodach Koral, Grycan jest już czwarty na rynku.
Zbigniew Grycan ma 72 lata. Biznes prowadzi dziś z żoną oraz dwójką córek. Tylko nie mylcie ich z tymi monstrami z TVN. Marta Grycan to synowa biznesmena. Fakt, że większość klientów kojarzy markę lodów z obciachowymi celebrytkami przeszkadza biznesmenowi.
Przed kilkoma miesiącami wynajął agencję public relations, a ta zorganizowała dużą konferencję dla mediów, odsłaniając kulisy fabryki oraz biznesu handlowego. Nie padło tam ani jedno słowo o Grycankach. Za to Grycan przedstawił mediom nieznane dotąd córki – pomagające mu w prowadzeniu biznesu – 29-letnie bliźniaczki Małgorzatę i Magdalenę.
Na rodzinnych zdjęciach Zbigniew Grycan jako chłopaczek w krótkich spodenki biega wkoło ojca, trzymającego duże pudło z napisem ,,Lody Miś”. – Aby podtrzymać rodzinną tradycję, rozpocząłem naukę rzemiosła. Praktykowałem w warszawskim Bristolu, słynącym z pracowni cukierniczej. Tam poznałem moją przyszłą żonę Elżbietę, córkę mojego mistrza. Wychowana jak ja w rodzinie cukierniczej, towarzyszy mi ponad 30 lat, wspierając mnie we wszystkich życiowych i zawodowych przedsięwzięciach. W najśmielszych snach nie marzyłem wtedy o tym, że wspólnie z nią zbuduję powszechnie znaną markę lodów – wspomina Grycan.

Za czasów późnego Gierka sprzedał wrocławski biznes i przeniósł się do stolicy. Po paru latach udało mu się kupić znaną w Warszawie lodziarnię Zielona Budka przy ulicy Puławskiej. Władze PRL limitowały liczbę prywatnych lokali, dlatego Grycan, mając w rękach cenną licencję, szybko powiększał zyski. – W PRL prywaciarz czy rzemieślnik nie miał źle. Konkurencji praktycznie żadnej. Co się zrobiło, to się sprzedało. Były wysokie podatki i domiary, ale nawet sam Gierek przyznał, że Polak zawsze jakoś sobie poradzi – opowiada biznesmen. Dodaje, że w pogodną niedzielę kolejka sięgała aż do lipy odległej o ładnych parę metrów od wejścia. To był znak, że interes idzie dobrze.
Na Puławskiej częstym gościem był generał służby bezpieczeństwa Mirosław Milewski. Jerzy Urban zajeżdżał pod lodziarnię białym Polonezem, a biskup Alojzy Orszulik najpierw dzwonił z kurii, by potem zjawić się z dwoma termosami, które napełniał na zapleczu. Tadeusz Mazowiecki stał z borowcami w kolejce, podobnie zresztą jak Danuta Rinn czy Piotr Fronczewski. Słynnym gościem lodziarni był też Aleksander Kwaśniewski z małżonką. Parę dopadli fotoreporterzy. Zdjęcia ukazały się potem w magazynie Viva. Grycan lubi podkreślać, że nie wydaje dużo na reklamę. Wystarczy, że ma dobre lody, a klienci lgną do niego jak pszczoły do miodu.